„Driada”
Drzewa szumią w gęstym lesie,
chłopak wiązkę chrustu niesie.
W domu dzieci go czekają,
razem z żoną wyglądają.
Jeszcze wzgórek, jeszcze rzeka,
w domu go już obiad czeka.
Serce bardzo się raduje.
Nagle chłopak krok wstrzymuje.
Jakiś szelest, cień ulotny...
Nagle poczuł się samotny,
gęstym lasem otoczony,
znowu dalej mu do żony.
Nagle lica mu pobladły,
złe przeczucia go dopadły.
„Czyś ty człowiek? Czyś ty zwierze?”
Chłopak swą siekierkę bierze.
To dziewczyna, piękna, młoda.
Co za kształt! co za uroda!
Zwiewna szata ją okrywa,
lecz jej wdzięków nie zakrywa.
Stoi chłopak oniemiały,
jakby rzucił kto nań czary.
Teraz widzi swój błąd srogi.
Ręce, biodra i jej nogi
zielonkawe, „Nie, nie biada!
Pani lasu, tyś jest driada!
W ciemnym lesie chybam zbłądził,
że znam drogę, ja żem sądził.”
Driada nic nie odpowiada,
tylko na łuk strzałę wkłada.
Głos cięciwy, strzała leci...
Nie zobaczy chłopak dzieci.
Ani żony, ani chaty.
Pada martwy między kwiaty.
Drzewa szumią w gęstym lesie.
Chłopak chrustu już nie niesie.