poniedziałek, 19 października 2020

- „Dziwna znajomość”

„Dziwna znajomość” 

- Dzień dobry panie Łukaszu. Co się stało? - ciepły, jak zawsze głos Łucji wyrwał go z zamyślenia. 
- Dzień dobry pani Łucjo. Nic… nic. 
- Jak to nic? Przecież idzie pan chodnikiem bardzo zmartwiony, ma pan krew na koszuli, o… i guziki z marynarki urwane. 
- Czasem tak bywa pani Łucjo. 
- Ale po południu widziałam pana w towarzystwie takiej ładnej dziewczyny - przerwała, bo zauważyła, że jego oczy robią się szkliste. - W takim stanie nie może się pan pokazać rodzicom, będą się martwili. Proszę do mnie, coś poradzimy. 

Nie zostało już nic z ciepłego wrześniowego popołudnia. Zbliżała się godzina dziewiętnasta, niebo pokryło się stalowymi chmurami i zapowiadało się na deszcz. Łukasz szedł powoli za Łucją. Od jakiegoś czasu czuł, że to jego bratnia dusza, chociaż on miał 16 lat, a ona około 50 i w ogóle jej nie znał. Rodzice Łukasza prowadzili sklep spożywczy, w którym on i jego dwie starsze siostry często pomagali rodzicom. Łucja przyprowadziła się ich małego miasteczka jakieś trzy lata temu. Kupiła mały domek na obrzeżu. Już po pół roku zaczęły po miasteczku krążyć na jej temat różne historie. Że nigdzie nie pracuje, a ma dużo pieniędzy, że to dama do towarzystwa, że przyjeżdżają do niej różni mężczyźni luksusowymi samochodami, w eleganckich garniturach, że zostają u niej na całą noc albo na kilka godzin, a niektórzy mówili wprost, że to kurwa. Chyba nikt jej w miasteczku nie lubił. Rodzice Łukasza też jej nie lubili, ale bardzo chętnie widzieli ją w swoim sklepie, bo zostawiała tu dużo pieniędzy. 
W sklepie każdy zwracał się do Łukasza po imieniu. „Łukaszu zważ mi kilogram jabłek”. „Nie widzę na półce soku wiśniowego. Może Łukasz by sprawdził czy nie macie na zapleczu?”. „Łukaszu, podaj mi arbuza, nie tego, o, tego”. Łukasz nie miał nic przeciwko temu, w końcu miał naście lat i było to dla niego normalne, że starsi mówią mu po imieniu. 
Łucja pierwsza powiedziała do niego „Panie Łukaszu”. Zawstydził się wtedy i czuł, że robi się czerwony gdy usłyszał „Panie Łukaszu, proszę cztery jabłka”. Wtedy pierwszy raz przyjrzał się jej dokładnie. Była bardzo ładna. Podobała mu się. Nie tak jak koleżanki ze szkoły czy z podwórka. Była taka dostojna, z elegancką fryzurą, z idealnie leżącym na niej ubraniem i z miłym uśmiechem. I tylko te jej duże, brązowe oczy… bez radości, bardzo smutne. Właśnie wtedy, nagle i niespodziewanie, poczuł tę więź bratniej duszy. Mimo, że włożył już do woreczka cztery jabłka, wyjął je, i wybrał ze skrzynki cztery inne, największe i najbardziej czerwone. Gdy podawał jej woreczek z jabłkami, uśmiechnęła się do niego, pokazując szereg śnieżnobiałych zębów. Wydawało mu się, że nawet skłoniła lekko głowę w jego kierunku. Od tego dnia, zawsze wybierał dla niej najlepsze owoce, najlepsze warzywa, nawet gdy na jakiejś butelce była krzywo przyklejona etykieta bądź pudełko było lekko pogniecione, odkładał taką butelkę, takie pudełko i wyszukiwał dla niej butelkę z prosto przyklejoną etykietą czy niepogniecione, niezagięte pudełko. Gdy spotykał ją na ulicy, zawsze mówił jej „Dzień dobry pani Łucjo”, a ona mu odpowiadała „Dzień dobry panie Łukaszu”, zawsze z tym śnieżnobiałym uśmiechem i z tym samy smutkiem w jej dużych, brązowych oczach. Aż do dzisiaj, gdy po raz pierwszy powiedzieli do siebie coś więcej niż tylko „Dzień dobry pani Łucjo”, „Dzień dobry panie Łukaszu”. 

Zegar na wieży wybijał właśnie godzinę dziewiętnastą, a z nieba zaczęły spadać pierwsze krople jesiennego deszczu, gdy dotarli do domu Łucji. Ile to się nasłuchał od kolegów jak to musi być w domu Łucji. „Ma pewno luksusowe meble”, „Pewno ma wielkie obrazy, może nawet jakiś słynny oryginał”, „W łazience ma ogromną wannę, mówię wam… tak słyszałem”, „Ponoć ma wszędzie grube, drogie dywany”, „A wyobraźcie sobie koledzy, jak musi być zaopatrzony jej barek? Pewno najlepsze wina, szampany, koniaki”, „A ciekawe, czy ta kurwa ma czerwone światło w pokoju?” Łukasza zawsze denerwowały te głupie przypuszczenia jego kolegów. Zły był na wszystkich, że przyjmują za pewnik, że pani Łucja żyje z przyjmowania mężczyzn. I nawet, gdy zauważył podjeżdżające pod jej dom luksusowe samochody, z których wysiadali mężczyźni w idealnie skrojonych garniturach, nie przyjmował do wiadomości tego, o czym mówiło całe miasteczko. A nawet, gdyby to była prawda, to jemu to w ogóle nie przeszkadzało. Gdy już znalazł się w środku, przekonał się jak bardzo nieprawdziwe były te wszystkie opinie. Pokoje były urządzone bogato i gustownie ale bez specjalnego przepychu. Nie było słynnych obrazów, grubych dywanów, nie mówiąc już o czerwonym świetle. 
- Co się stało panie Łukaszu? - spytała ciepłym głosem. 
- No cóż… życie pani Łucjo. 
- A tak dokładniej, bardziej szczegółowo? 
- Umówiłem się po południu z Weroniką… bardzo ją lubię. Było fajnie dopóki nie zjawił się Waldek z chłopakami. 
- I ten Waldek pana pobił? 
- Najpierw zaczął mi dogadywać, potem podrywał Weronikę, bardzo wulgarnie, a gdy zwróciłem mu uwagę… uderzył mnie w nos tak mocno, aż się przewróciłem, a z nosa zaczęła kapać mi krew. 
- A co na to Weronika? 
- Najpierw się ze mnie śmiała, a później poszła z Waldkiem i chłopakami. 
- No to chyba nie żałuje pan takiej dziewczyny - powiedziała wzburzona Łucja. 
- Nie… już nie. 
- I dobrze. Proszę ściągnąć koszulę, trzeba usunąć z niej krew. A guziki z marynarki pan ma? 
- Tak - Łukasz wyjął z kieszeni oderwane guziki - oderwał mi je jeden z kolegów Waldka gdy już odchodzili. 
- Przyszyję panu - powiedziała odbierając od Łukasza marynarkę i guziki - koszulę też trzeba zdjąć. Chyba się pan nie wstydzi? Wstydził się, ale nie powiedział jej tego. Zdjął koszule i podał Łucji. - Zamoczę na chwilę, usunę plamy, wyprasuję i nikt nie pozna. Tylko nie mam co panu dać do ubrania… chyba, że moją bluzkę. 
- Nie, nie trzeba, posiedzę tak przez chwilę. 
Łucja przyniosła ta tacy dwie szklanki soku pomarańczowego, rozplotła włosy upięte w kok i spięła włosy z tyłu głowy zwykłą frotką. Przyszyła guziki do marynarki, powiesiła ją na oparciu krzesła i zabrała się za prasowanie koszuli, na której nie było już śladu krwi. Spojrzała na Łukasza, który przez ten czas siedział cicho i powiedziała bardzo ciepłym głosem - Panie Łukaszu, pan mnie cały czas obserwuje. 
Łukasz poczuł, że robi się na policzkach czerwony. Tak, to była prawda, obserwował ją i zachwycał się nią. Cały czas patrzył na jej spódnicę opinającą biodra i pupę, jej zgrabne nogi i piersi, które były tak duże, że sprawiały wrażenie, jakby chciały wyskoczyć z bluzki, której dwa górne guziki nie były zapięte. Po prostu, nie mogły być zapięte. Patrzył na jej czerwone usta i spokojne ale doskonałe ruchy całego ciała. Chciał zaprzeczyć, powiedzieć że nie patrzy, ale zamiast tego powiedział tylko - Przepraszam. 
Łucja odłożyła żelazko, obdarzyła go miłym uśmiechem i podeszła do kanapy na której siedział Łukasz. Usiadła obok niego i przytuliła do siebie. Łukasz oparł głowę na jej ramieniu i wpatrywał się w dołek miedzy jej piersiami. 
- Wie pan - powiedziała cicho - różnie o mnie mówią w miasteczku, nikt mnie tu nie lubi, ale ja się nie przejmuję, też nikogo nie lubię. Tylko pana lubię z całego miasteczka, ale nie wiem dlaczego. Może przez te pana smutne oczy? Dlaczego pan, taki młody, ma smutne oczy? 
- Pani tez ma smutne oczy - odparł szybko zaskoczony swoją odwagą. 
- Tak. Jak pan to przed chwilą powiedział… życie. 
Położyła dłoń na jego głowie i delikatnie głaskała go po włosach. Łukasz opuścił głowę i oparł ją na jej piersi. Pierwszy raz był tak blisko kobiety. Wchłaniał zapach jej perfum i ciepło jej ciała. Miał ochotę pocałować tę pierś, na której miał wsparty policzek. Przypomniało mu się co koledzy mówili o jej piersiach i jej ciele. Nie jeden marzył o niej w nocy, a on teraz siedział przytulony do niej, bez koszuli, wsparty policzkiem na jednej z tych wielkich piersi. 
Łucja albo domyśliła się o czym myśli Łukasz, albo wyczuła jego przyspieszony oddech bo powiedział - Mógłby pan być moim synem, i to tym najmłodszym. Łukasz podniósł głowę i znowu powiedział - Przepraszam. 
Łucja wstała z kanapy i podeszła do okna. Wsparta rękami o parapet, wpatrywała się w szarzejący świat za oknem. 
- Nie zawsze jest tak jak chcemy. Życie bywa bardzo bolesne - mówiła wpatrzona w szybę okna. - Proszę się nie przejmować dzisiejszym dniem, Weroniką, Waldkiem, krwią na koszuli. Jeszcze nie raz będzie dużo gorzej. 
Łukasz patrzył na jej twarz odbitą w szybie okna i nie był pewien czy to kropla deszczu spływająca po szybie akurat na odbiciu jej policzka, czy łza spływająca z jej wielkich, brązowych, smutnych oczu. 
Prze dwudziestą pierwszą Łukasz stał przed drzwiami w wyprasowanej koszuli, na której nie było już śladu krwi i w marynarce z przyszytymi guzikami. 
- Proszę nie mówić rodzicom o zajściu w wesołym miasteczku, po co się mają martwić. Poza tym, nie muszą przecież wszystkiego wiedzieć. O tym, że był pan u mnie, też proszę nie mówić, to będzie nasza tajemnica. Dobrze? 
- Dobrze. Dziękuję pani za wszystko, pani Łucjo. Do widzenia pani Łucjo. Chciał jeszcze dodać, żeby nie miała takich smutnych oczu, ale wiedział, że to się u miej już nigdy nie zmieni. 
- Nie ma za co. Do widzenia panie Łukaszu - powiedział z uśmiechem Łucja. Chciała jeszcze dodać, żeby nie miał takich smutnych oczu, ale wiedziała, że to się u niego już nigdy nie zmieni. 

Łucja wyjechała z miasteczka trzy lata później. Mimo, że przez ten czas bardzo często się widzieli, nigdy już ze sobą nie rozmawiali, poza „Dzień dobry pani Łucjo”, „Dzień dobry panie Łukaszu”.