piątek, 16 października 2020

- „Obóz piłkarski”

„Obóz piłkarski” 

To były ostatnie dni lutego. Śnieg jeszcze przykrywał świat lekką warstwą bieli, ale w powietrzu dało się już wyczuć nadchodzącą wiosnę. Słoneczne dni i cieplejsze podmuchy wiatru zapowiadały rychłe jej przyjście. 
Grupa siedemnastu chłopców w wieku 14-16 lat biegła przez malowniczą dolinę otoczoną świerkowym lasem, za którym widniały szczyty niezbyt wysokich gór. Byli to młodzi zawodnicy z małego piłkarskiego klubu. 
Dobiegał końca ich tygodniowy pobyt w górach. Pensjonat, w którym spali, nie był luksusowy, można powiedzieć, że nawet nie był na średnim poziomie. Jedzenie też nie było najlepsze, ale jako to mówi trener: "chłopcy pooddychają świeżym powietrzem, pobiegają w śniegu po pagórkach, rozgrzeją mięśnie, zahartują się i o to chodzi". Zresztą, nikt nie narzekał. Chłopcy cieszyli się, że mogą chociaż na tydzień wyrwać się z ich małej miejscowości i spędzić końcówkę ferii w górach. 

Prawie dla wszystkich marzenia o piłkarskiej karierze, kończyły się na grze w seniorskiej drużynie z ich małego miasteczka, która w najlepszych okresach, występowała w lidze okręgowej. Wyjątek stanowił Marcin Milski. Chłopak chciał zrobić prawdziwą karierę piłkarską. Ponoć, jak mówi prezes, interesują się nim w Górniku Zabrze i chętnie widzieliby go w ich juniorskiej drużynie. 
Marcin marzył o grze w polskiej Ekstraklasie, a szczytem jego marzeń była gra w angielskiej Premier League. Tak jak jego piłkarski idol - Allan Shearer, Marcin chciał grać w Newcastle United. Oczywiście wszyscy śmiali się z jego marzeń gry w Ekstraklasie, nie mówiąc już o grze w lidze angielskiej. 

Trening zawsze kończył się krótkim meczem. Boiskiem była część polany, którą najpierw trzeba było odśnieżyć (oczywiście w ramach treningu). Zdarzało się, że piłka, mocniej kopnięta przez któregoś z chłopców, lądowała między krzakami, samosiejkami czy pierwszymi drzewami lasu. Tak było i ostatniego dnia ich pobytu w górach. 
- Milski, masz najbliżej do piłki! – wrzasnął trener – biegnij po nią! Jeszcze nie jesteś gwiazdą w Premier League, nikt ci jej nie przyniesie. Szybko, raz, dwa! 
Marcin zniknął w krzakach, a reszta buchnęła śmiechem. 
- Nie siedź na śniegu – krzyczał trener do jednego z chłopaków – minuty nie możecie stać spokojnie! Jak się komuś nudzi to niech biegnie z Marcinem szukać piłki. Ja wam… - nie dokończył. Od strony krzaków najpierw rozległ się krzyk Marcina, a później jakiś przeraźliwy ryk, który powtórzył się jeszcze dwa razy. Nikt się nie odezwał, nikt się nie ruszył. Pierwszy „obudził się” drugi trener i zaczął biec w kierunku krzaków. Po chwili biegli już wszyscy co sił w nogach. 
Pierwsi, którzy przybyli na miejsce, zdążyli zauważyć odbiegającego niedźwiedzia, mruczącego i odwracając głowę w ich kierunku. Na śniegu, między krzakami leżał Marcin. Z rozdartej szyi wylewała się krew. Obok leżała piłka. Żył jeszcze. Patrzył na wszystkich przerażonymi oczami. Chyba sam nie wiedział, co się stało. Zgon nastąpił po kilku minutach. 
W czasie śledztwa, jakiś specjalista stwierdził, że najprawdopodobniej niedźwiedź zbudził się z zimowego snu i włóczył głodny po lesie szukając czegoś do zjedzenia. Marcin i niedźwiedź musieli wpaść na siebie, a wystraszony niedźwiedź zamachnął łapą tak nieszczęśliwie, że trafił Marcina w szyję. 
Dwa tygodnie po tym wydarzeniu do klubu przyszedł faks z Górnika Zabrze. Ktoś chciał przyjechać, zobaczyć Marcina na treningu. Chcieli zainwestować w chłopaka. Ale Marcin był już od dwóch dni w grobie. A trener zamiast wspomnianego faksu, trzymał w ręce wezwanie do prokuratury. W końcu to on był opiekunem chłopców.