wtorek, 28 kwietnia 2020

- „Kobieta zmienną jest”

 „Kobieta zmienną jest” 


     Marek przyjechał do miasteczka 3 lata temu. Prowadził własna firmę, jeździł kabrioletem i kupił sobie duże mieszkanie w pięknej kamienicy. Był przystojnym 30-letnim mężczyzną, za którym oglądały się wszystkie panny, i nie tylko, z okolicy. Przez te 3 lata, żadnej kobiecie nie udało się go poderwać czy choćby umówić na kawę. A próbowało naprawdę wiele kobiet. Marek prowadził raczej spokojne życie, nie pokazywał się na imprezach, nie przesiadywał w kawiarniach do rana z różnymi dziewczynami, nie obnosił się również swoim bogactwem. (A jak to bywa w małej miejscowości, wszyscy wiedzieli, że jest bardzo bogaty). Jego tryb życia, mimo, że był młody, przystojny i bogaty przypiął mu łatkę dziwaka i kobiety przestały się nim interesować. 
     Marek podobał się również Marysi, która mieszkała trzy kamienice dalej - oczywiście jej kamienica nie była taka ładna i nowoczesna jak kamienica Marka. Była to typowa stara kamienica ze spadającym tynkiem. Marysia nie uważała siebie za super piękną dziewczynę. Mówiła o sobie, że jest przeciętna dziewczyna (czytaj niezbyt ładną), mieszkającą w przeciętnej kamienicy (czytaj brzydkiej), prowadzącą przeciętne życie (czytaj nudne). Ale miłość to miłość. I teraz gdy już wszyscy uważali Marka za dziwaka, ona postanowiła działać. Wiedziała, że Marek chodzi co niedziela do parku za miasteczkiem, zaszywa się tam w najdalszy, porośnięty drzewami i krzewami kąt, i czyta książki i spaceruje (Wiedziało o tym całe miasteczko, bo jak to bywa w małej miejscowości…). I to w oczach innych tylko podkreślało jego dziwactwo. (Bo jak można niedzielne popołudnia spędzać samotnie w parku czytając książkę). 
     Maria postanowiła sobie, że nie odezwie się pierwsza do niego, nie miała tyle odwagi. Chciała tylko, żeby on zwrócił na nią uwagę, a potem, „jak będzie chciał to sam się do mnie odezwie, w końcu to facet” - myślała. 
     Pojechała w słoneczną lipcową niedzielę swoim starym samochodem do parku. Miała na sobie czarną bardzo obcisłą, bardzo krótką sukienkę, czarne pończochy, czarne szpilki i dość mocny, może nawet wyzywający makijaż. Serce jej waliło bardziej niż obcasy o bruk, ale szła. „Musi na mnie zwrócić uwagę, musi”. Zwrócił… niejeden facet, który spacerował w parku. Ktoś chciał ją zaprosić na kawę, ktoś na lody, ktoś zagwizdał na jej widok, ktoś prosił o numer telefonu i każdy się za nią odwracał. Każdy tylko nie Marek, który nawet nie podniósł wzroku znad książki, mimo, że przechodziła obok ławki na której siedział aż trzy razy. 
     Wróciła do domu zmęczona i zła na siebie. Wyglądała jak dziewczyna spod latarni, źle się czuła (to nie był jej styl ubierania się). Miała tylko nadzieję, że nikt ze znajomych jej nie widział w tym stroju. 
     Następnej niedzieli znowu pojechała do parku. Przemyślała wszystko i tym razem ubrała się jak dama. Długa prosta spódnica, elegancka bluzka w kwiaty z kołnierzykiem i żakiecik. Włosy miała zaczesane w staranny kok. Miała nawet przeciwsłoneczą parasolkę, którą przechowywała po swojej babci i traktowała ją jako pamiątkę, której przecież nigdy nie użyje. Spacerowała bardzo powoli i dostojnie obok ławki, na której siedział Marek czytający książkę… i znowu nic. Inni ją oczywiście zauważyli. Patrzyli na nią zdziwieni, uśmiechali się tajemniczo, raz nawet usłyszała za sobą „Wariatka”, a raz jakiś miły starszy pan spytał ją „Pani z teatru? Rozdaje pani jakieś ulotki?”. 
     Wróciła do domu zła na siebie i trochę na Marka. Ale postanowiła się nie poddawać i za tydzień spróbować znowu. 
     Dopiero teraz do niej dotarło, że Marek chodzi zawsze w garniturze, w krawacie, jest szefem firmy więc ona powinna się ubrać jak business woman, kierowniczka biura, czy asystentka dyrektora. 
     W kolejne niedzielne popołudnie Maria spacerowała po parku ubrana w materiałowe spodnie posiadające idealnie uprasowany kant, białą bluzkę i granatowy żakiet. Włosy wyprostowane na prostownicy spadały lśniące na jej plecy. Pod pachą miała czarną teczkę. Oczywiście, mimo kilkukrotnego przejścia obok Marka, nie było z jego strony żądnej reakcji. Tym razem przynajmniej nikt jej nie zaczepiał, nie gwizdał za nią ani nie nazywał jej wariatką. 
     Wróciła do domu zła na Marka. Zaczęła go również uważać za dziwaka, ale jeszcze się nie poddawała. Próbowała w kolejne niedziele. Na styl sportowy, nastolatki z warkoczykami, zbuntowanej dziewczyny z podartymi jeansami i t-shirtem i nic. Żadnego choćby spojrzenia. W końcu dała więc spokój. „On jest rzeczywiście bardzo dziwny” - mówiła sobie. 
     Kilka tygodni później zobaczyła go znowu. Był czwartek i Maria poszła do biblioteki oddać książki. I tam go spotkała. Szukał książki między bibliotecznymi regałami. W garniturze, krawacie, w oparach drogich perfum. A ona… miała starą sukienkę do kolan, starą bluzkę i włosy związane frotką w zwykły kucyk. Sięgnęła nawet ręką do włosów by je rozpuścić ale rozmyśliła się. Schowała się szybko po przeciwnej stronie za regałem z poezją i obserwowała go udając, że przegląda tomiki. Znowu odżyło w niej uczucie, które przez ostatnie tygodnie starała się z całych sił wyrzucić ze swojego serca. Ich spojrzenia spotkały się raz, drugi… „Teraz go spotkałam! Teraz na mnie patrzy! Jak ja wyglądam… w starym ubraniu, bez makijażu, bez fryzury… wyglądam jak… jak… nie wiem co. Dobrze, że nie mam kapci na nogach” irytowała się dziewczyna. 
     Maria wyszła zza regału z poezją dopiero wtedy, gdy Marek opuścił bibliotekę. Z ciągle bijącym sercem oddała książki, wypożyczyła nowe i ze smutną miną wyszła z biblioteki. 
     Gdy znalazła się na chodniku spostrzegła po drugiej stronie ulicy Marka opartego o swój kabriolet. Na jej widok Marek podszedł do niej. 
     - Dzień dobry - rzekł spokojnie. 
     - Dzień dobry - odparła zmieszana Maria. 
     - Czy mogę panią zaprosić na kawę? 
     - Mnie? 
    - Tak, albo na lody. Jest tu niedaleko… - ale spostrzegłszy zdziwioną minę Marii powiedział - Przepraszam, nie przedstawiłem się, Marek Kowalski, Wiem, że pani mnie nie zna ale bardzo mi będzie miło jeśli będę mógł panią zaprosić na kawę, chyba… że pani nie ma czasu… ochoty. 
     - Tak mam - Marii kręciło się trochę w głowie - właściwie to znam pana… z widzenia. 
     - Tak? 
     - Widziałam pana kilka razy w parku w niedzielne popołudnia. 
     - Tak lubię tam chodzić, spokojnie tam i ładnie. Pani też tam bywa? 
     - Tak, czasami. 
     - Nie widziałem pani nigdy, a… szkoda - dodał z uśmiechem 
     Maria wpatrywała się w niego. „Nie widziałeś, a dla kogo ja się stroiłam, przechodziłam pod twoim nosem w sumie kilkanaście razy jak nie więcej”. Ale powiedziała tylko cicho - To może pójdę się przebrać, nie jestem ubrana żeby… 
     - Po co? ślicznie pani wygląda. To co idziemy, to niedaleko… pani… 
     - Maria - dziewczyna uświadomiła sobie, że jeszcze się nie przedstawiła. 
     Po kawie, Marek odwiózł Marie do domu, (bardzo się zdziwił, że mieszka tak blisko niego, i że nie widział jej do tej pory). Umówili się na niedzielny spacer w parku. I tu się Maria trochę zmartwiła „I co ja mam ubrać w niedzielę, przecież nie pójdę w tym starym ubraniu, a w eleganckim stroju może mnie znowu nie zauważyć…”.